• NIECH PAN OBDARZY CIĘ POKOJEM

Eucharystyczna miłość

Czwarty w serii felietonów o św. Klarze

s. Paulina M. Kaczmarek OSC
Złota szkatuła. Już pierwsze wrażenie podpowiada, że miała przeznaczenie na przechowywanie skarbu. Pobłysk zaświadcza o wykonaniu z drogocennego kruszcu, ale ząb czasu naznaczył już sobą jej wygląd, tym samym nadając jej wartość historyczną. W końcu to 800 lat... Kształtem podobna do szkatułki na biżuterię, ale jest sporo większa. Istotnie, zawierała bezcenny Skarb. Tak prawdopodobnie wyglądało naczynie – ówczesne cyborium – w którym mieszkał Król królów i Pan panów – Eucharystyczny Jezus. W swojej pokornej, niepozornej Postaci chleba cichutko zamieszkiwał ową kasetę… I z niej pewnego dnia odezwał się Jego pełen łagodności i pokoju głos …

Asyżanie jak zwykle krzątali się przy swoich codziennych sprawach. Przekupki na rynku przekrzykiwały się wzajemnie, pragnąc przyciągnąć klientelę. Rzemieślnicy pochłonięci swoją pracą starali się jak najlepiej zrobić to, co należało do ich fachu. Pewna kobieta właśnie prowadziła za rękę swojego syna do szkoły przy katedrze św. Rufina, bo dziś miały odbywać się lekcje z pisania i czytania Psałterza. Był wrzesień 1240 roku. Dzień jak co dzień, ale nie do końca… Szybko dało się wyczuć poruszenie w całym mieście. Wieści w lot roznosiły się po uliczkach. I co gorsza, wszystko wskazywało na to, że to nie były zwykłe plotki, ale zdumiewające fakty, budzące wręcz przerażenie. Ludzie powracający w obręb murów miasta mijali oddziały żołnierzy, niektórzy widzieli w pobliżu uzbrojonych łuczników. Z twarzy wojowników biła pewnego rodzaju dzikość, zupełnie obca ludziom kultury europejskiej. Co rusz dochodziły nowe wieści, które rozwiewały wątłe nadzieje mieszkańców doliny spoletańskiej, iż może to wszystko to jednak tylko wymysł podróżnych. To byli saraceni! Któż nie słyszał o tych wojskach, najętych przez cesarza Fryderyka, plądrujących włoskie miasta, żądnych krwi chrześcijańskiej? Niejedna historia wzbudzała lęk w każdym, kto tego słuchał. Obawiano się chwili, która właśnie nadeszła, i nawet niebo zaszło ciemną chmurą, jakby w geście współodczuwania. Poczucie bezsilności rzuciło asyżan na kolana przed Bogiem. Wiedzieli, Kto jedynie może ich ocalić. I wiedzieli, kto im to u Niego uprosi.

W San Damiano także zrodził się popłoch. Niepokój o własne losy i losy miasta przeszywał do głębi, jak miecz, serca ubogich pań, zamieszkujących ten niewielki klasztor. Klara uniosła się z łóżka, uchwycona jakby Czyjąś Ręką. Już wtedy widoczne były poważne oznaki choroby i osłabienia. Mimo wzmagających się dolegliwości wstała i udała się do kaplicy. Spędziła tam większość nocy. Milcząc i ufając. Ona znała Jego dobroć. Nigdy się nie zawiodła i wiedziała, że teraz też tak będzie. Przecież znali się tak dobrze, że nawet słowa nie były potrzebne, by wyrazić to, co serce chowało głęboko. Jeśli można użyć sformułowania, iż ktoś jest ,,uzależniony” od obecności Jezusa Eucharystycznego, to z pewnością można to było powiedzieć o Klarze. Spędzali razem dużo czasu. Wielokrotnie siostry zastawały ją w kaplicy jeszcze przez wspólnymi modlitwami i nie raz wychodziła ostatnia, gdy wszystkie inne już głęboko spały. ON był dla niej wszystkim, co miała. Bo w sumie nie miała przecież nic - nic spośród ziemskich dóbr. „Bóg mój i wszystko” wyryło się w jej duszy jakby rylcem. ON był dla niej jedynym źródłem szczęścia. Wiedziała też dobrze, jak smakuje głód Jego obecności. Zależało jej, by w jej wspólnocie siostry miały możliwość Komunii częściej niż zwykle mieli wierni. Nie tak dawny Sobór Laterański IV nakazał przynajmniej raz w roku. A Klara w Regule dla swojej wspólnoty zobowiązała siostry do siedmiu razy na rok, co na tamte czasy nie było przeciętną normą. Cóż się dziwić - jak się kogoś kocha, to się tęskni do bliskości i zjednoczenia…

W pierwszym odruchu, w chwili tak potężnego zagrożenia życia, skierowała swoje kroki ku Najświętszej Eucharystii. W kolejnych dniach sytuacja w Asyżu zdawała się tylko pogarszać. Wojsk przybywało i już nikt nie wychylał nawet czubka nosa zza murów obleganego ze wszech stron miasta. Wzmagała się ogólna panika i rosło poczucie rozpaczy, unoszącej się nad miastem jak plaga złośliwych much, niemożliwych do odgonienia. Im intensywniej wzrastało napięcie wśród mieszczan, tym bardziej rozlewał się pokój i ufność w sercu ubogiej mniszki. Nie bała się śmierci, ale to nie dlatego była spokojna. Wiedziała, że gdy Jezus ma wszystko w swojej ręce, to jest się bezpiecznym. Bała się tylko jednego – utraty Jego łaski. ON był jej jedynym bogactwem, a Jego nieobecność – największym ubóstwem… Napisała kiedyś do Agnieszki, księżniczki z Pragi, tłumacząc, że prawdziwymi nędzarzami są ci, którzy dotkliwie odczuwają brak pokarmu niebieskiego. To dopiero bieda – nie mieć, lub co gorsza – nie chcieć spotkania z Panem w Komunii… Był jeszcze jeden szczęściarz, z którym Klara podzieliła się sekretami miłości serca do Utajonego Boga: kardynał Hugolin… Odwiedzał panią Klarę, gdy tylko pozostałe obowiązki pozwalały mu na to. Niedługo po zamieszkaniu sióstr przy kościele św. Damiana kardynał przeżywał u nich paschalne święta. Nastrój musiał być niezwykle podniosły i radosny, skoro niedługo potem ów hierarcha napisze do Klary, że tak bardzo brakuje mu „tych naszych rozmów o Ciele Chrystusa...”

Dziwny hałas przerwał wspólny posiłek. Na znak dany przez Klarę siostra furtianka z szeroko otwartymi oczyma pobiegła zobaczyć, co się dzieje. Nie do wiary… Saraceni już weszli na dziedziniec klasztorny! Krzyk mniszek wypełnił dom jak powietrze. Rosły mężczyzna wspinał się na mur okalający święty teren, a za nim dwóch następnych. „Poprowadźcie mnie do bramy!” - rzekła matka, prosząc siostry, by w drodze podtrzymywały ją, by nie upadła ze słabości. Wpierw jednak kazała zabrać z kaplicy Jego Najświętsze Ciało. Zatrzymała się przy tej złotej szkatule, skrywającej Tajemnicę największą z największych. Cichym głosem, który jednak uchwycony został przez dwie najbliżej stojące mniszki, rzekła do swojego Mistrza: „Oto Panie mój, czyżbyś chciał nas, bezbronne, oddać w ręce pogan? Panie, proszę Cię, ochroń te Twoje służebnice, których obecnie ja sama nie mogę ocalić”. Pokornie uznała swoją zależność. I przemogła Go. Zaraz z owego cyborium doszedł do jej uszu głos, jakby małego chłopca: „Ja was zawsze będę strzegł!” Ulga, święta ulga… Ale – co z miastem? Przecież tyle dobra uczyniło, dając jałmużnę ze swojej pracy. Przecież nie można tego zapomnieć mieszkańcom. Pewnie w chwili śmiertelnego strachu niejeden człowiek zapomniałby o wszystkim, tylko nie o sobie. Ale nie ten, kto kocha i jest wdzięczny. „Miasto poniesie utrapienia, ale Moja opieka je ocali”. Siostry oniemiały. Tym razem nie z przerażenia, ale ze zdumienia. Czy zdawało im się, że Chrystus przemówił, czy to jednak może działo się naprawdę? Ta chwila trwała jakby wieczność… Gdy mniszki zamilkły, czekając na słowa Klary, zaskoczyła je cisza. Dziedziniec klasztorny nagle opustoszał. Zostały same. Ani śladu po obecności napastnika...

***

Klara chwyciła za pióro. Czas już napisać do siostry Agnieszki z Czech. Jej wspólnota w Pradze pięknie się rozwijała. Długo już do siebie nie pisały, a zresztą było tak niebezpiecznie w Europie, że nawet bracia rzadko wyruszali w trasę misyjną, więc nie miał kto zabrać korespondencji. Nadarzyła się okazja, więc napisze. Szczęśliwy naprawdę ten, komu dane jest dostać się na świętą ucztę, aby przylgnąć całym sercem do Tego, którego piękność podziwiają nieustannie wszystkie błogosławione zastępy niebieskie. Miłość ku Niemu ubogaca, wpatrywanie się w Niego odświeża, Jego dobroć napełnia, Jego słodycz darzy pełnią, pamięć o Nim słodko oświeca, Jego woń wskrzesi zmarłych, Jego widok chwalebny uszczęśliwi wszystkich mieszkańców Jerozolimy niebieskiej...
Dość słów. Znów odezwał się głód. Duchowy głód. Klara odłożywszy pióro, powolnym krokiem wyszła z celi. Przeszła korytarz i weszła do chóru. Uśmiech delikatnie rozlał się na jej twarzy, gdy spojrzała w stronę złotej szkatuły...